Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

rubinem odbija się w twem oku. Psyche, czy czujesz upajające wonie kwiatów? Dokoła nas się unoszą, a światłem zalana powierzchnia jeziora ku sobie nas ciągnie. Żaden z tych pospolitych ludzkich wrzasków nie doleci tutaj...
Od świtu do zmierzchu i od zmierzchu do świtu jesteśmy we dwoje, a słów nie używając, uczuciem i myślą rozmawiamy z sobą. I po co mówić? Alboż nie wiemy wszystkiego, co wiedzieć chcemy? Jakiż przecudny poranek w tej ustroni! Wielkie, wspaniałe słońce to z morza wstaje, to zza gór marmurowych wygląda, zalewa światłem niebieskie stropy, wpada do siedziby naszej, ozłaca kolumny i gzymsy, ślizga się po murawie, drga w przestrzeni. Patrz, jak niebo żarem płonie, mieni się, purpurą zalewa! Kobierce zielonej murawy, zdobne barwnemi kwiatami, z rosy jsszcze nie oschły, roją się motylami. Gdzież na świecie piękniej? Złóż głowę na mej piersi, oddychaj świeżem i wonnem powietrzem, słuchaj pieni ptastwa, wpatruj się w grę światła! Mamy „dzień dobry“.
Co będzie, jeśli dzień burzę przyniesie? Czy schronimy czoła swoje przed potęgą burzy? Czy okiem wystraszonem i z bijącem w trwodze sercem będziemy się zdala wpatrywali w łunę piorunowego pożaru? Wiel-