sobie ją coraz wyraźniej: ideał jego przybierał zmysłami pochwytne jej kształty, przemawiał żywym jej głosem, spoglądał nań żywemi jej oczyma. Widywał ją wyraźnie i coraz częściej, jako rzeczywistą kobietę-kochankę.
„Z czystem widmem, ideałem, z urojeniem własnem wyżyć nie mogę“ — mówił. — „Czuję na sobie gwałt, zadany naturze człowieka; widzę jasno, że jedna tylko rzeczywistość jest godna uznania prawdą, największą, najpiękniejszą i dla życia daną. Ja mam uwielbiać marę, gdy żywą istotę do piersi przycisnąć mogę?...“
I teraz z duszą pełną niespokojnej nadziei poszukiwał kochanki swojej.
Spotkali się znowu. Ona wydała mu się piękniejszą, niż była przedtem.
„Pragnę być dla ciebie tem — mówił — czem ty jesteś dla mnie: dobrym aniołem, przy którym najdolegliwsze cierpienia ustępują i jest się tylko szczęśliwym. W twojem pogodnem oku będę się przeglądał i będzie mi dobrze.... Tajemnicę swej duszy, bóstwo, które w sercu noszę, chcę z nieba na ziemię przenieść. Psyche moja, przysuń się do mnie bliżej, życie dokona reszty! Choćbyśmy za miłość swoję i ucierpieli, podniesie to tylko stopień szczęścia. Bo cóż są warte
Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.