czas dłuższy, wtedy roje przeróżnych, niedobrych przypuszczeń snuły się po głowie samotnicy; niektóre śmieszne, dziecinne były. Myślała sobie, że rozliczne nieszczęśliwe przygody i przypadki zagrażają człowiekowi w życiu, a wszelki zły los zdał jej się być zawziętym wrogiem tego którego kochała i wielbiła. Przypuszczała nawet nadzwyczajne zdarzenia — pioruny z jasnego nieba. „Dobra kobieta, lecz nudna“ — mówił sam do siebie nieraz. Wszystko, wszystko złe przerażało ją nieustannie, budziło podejrzenia, obawy, iż go utracić może. Pełna gołębiej trwogi, pod wpływem owych domysłów, przypuszczeń, troszczyła się nietylko o jego życie, ale i o serce. Skoro bowiem ona miała go za co kochać, więc mogłaby go pokochać także inna kobieta. Ponieważ on ją pokochał za wdzięki i za różne zalety, to niezawodnie pokochałby i inną, gdyby w niej znalazł większą siłę wdzięków, odkrył wyższe zalety. „Ach, to okropne!“ Ciosu takiego nie przeżyłaby przecież nigdy...
Nieraz spoglądała w zwierciadło, zadając mu pytanie: „Czy ja jestem jeszcze tak piękną, abym z powodu wdzięków zasługiwała na jego miłość?“ Zwierciadło dawało jej smutną odpowiedź.
Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.