ściem przez Ciebie danem bogaty, wzmożniony, będę Cię bardziej jeszcze wielbił. Tem większą sama się staniesz, im wyżej mnie wzniesiesz. Zbliż się więc do mnie uczuciem, uczyń mię wielkim, dając mi szczęście! Oby błaganie moje sprawiło, iż odczujesz, czem jesteś w moich pragnieniach!“
„Kochał mię, pragnął, wzywał — potem opuścił! Wołał: — „zbliż się do mnie uczuciem!“ — Uśmiechnęła się gorzko. — „Ja go widać nie uczyniłam szczęśliwym, a sama...“
Wspominała, jak nieraz przychodziło jej zwalczać liczne przeszkody, aby go zobaczyć. Trzeba było zmylić czujność tych, którzy jej strzegli. Przychodziło jej to z łatwością, ponieważ szczerze kochała. Miłość darzyła ją męstwem, zręcznością, doradzała mądrą przezorność i przebiegłość. Przecież ta miłość była dla niej wszystkiem, bojem życia. Któż w boju gani podstępy, gdy chodzi o zwycięstwo, o ocalenie? Czyż mogła uczynić więcej? Odczuła jego pragnienia i właśnie kiedy go pokochała prawdziwie, kiedy mniemała, że mu daje szczęście, zaczęła być nieszczęśliwą.
„Dlaczego mię tak nielitościwie porzucił?... Ten poeta stawał się później zimnym szydercą i wydrwiwał nieraz to, com ja szanowała, zabijał we mnie wiarę. Zdawało mi się, że
Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/243
Ta strona została uwierzytelniona.