Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.

ćmy głębokiej, a jedno drugiemu mówi: „Ty jesteś dla mnie światłem dziennem!“ To ja i Psyche.
Luba moja, zdradziłem cię dla sztuki; ale teraz mogę sztukę zdradzić dla ciebie. Znowu ją teraz kocham. Płacz, zazdrość można wybaczyć dobrej i pięknej kobiecie.
I przez całe życie — zawsze tylko miłość, która raz wiedzie do nieba, drugi raz do piekła, to na Kapitol, to na Tarpejską skałę... Wszystko jedno, jaką Psychę kochasz, rzeczywistą, czy urojoną!
Gdy tworzysz, piszesz romans, wtedy robisz doświadczenie nad sobą samym i zawsze się przekonywasz, żeś jeszcze mało serc odczytał. Idź więc w świat szeroki, ucz się, kochaj, a nie małodusznie!
Na świecie nie żyje się bezkarnie, płaci się drogo za doświadczenia, za wszystko, co w książce ma wartość, co jest miłością. A cóż to jest miłość? Odpowiedź daje także doświadczenie.
Zlicz czasy swojego życia: te, które cierpienie niosły, i te, co szczęściem darzyły, chwile niedoli, zawodów, goryczy, chwile zachwytów, nadziei, uniesień. Sumy tak różnych czasów, że zdają się tworzyć dwa odrębne byty: to wszystko jest miłość, Psyche!