żem był wówczas, kiedym cię szukał? Byłeś ty przede mną, lecz ja sobie samemu nieprzytomny, siebie nie znajdując, jakże daleko trudniéj ciebie znaleść mógłem!
Opowiedzieć pragnę w obecności Boga mojego, dwudziesty dziewiąty rok życia mojego. Przybył wtedy do Kartaginy pewien biskup Manicheuszów, imieniem Faustus, wielkie sidło djabła, w które wielu nieobacznych wpadło i uwikłało się wdziękiem jego wymowy, którą lubo podziwiałem, umiałem ją wszakże odróżnić od prawdziwości rzeczy, których nauczyć się byłem nader chciwy. Nie tak patrzyłem na naczynie mowy, jak raczéj, jakie w niém nauk potrawy ów sławny u nich Faustus przed moim umysłem stawiał. Doszła mnie albowiem przedtém sława o nim, że jest we wszystkich nadobnych naukach bardzo biegły, i sztuk wyzwolonych dobrze świadom. Czytając tedy wielką liczbę dziel filozofów, i naukę ich dobrze w pamięci chowając, porównywałem niektóre ich dzieła z długiemi Manicheuszów bredniami; daleko więcéj widziałem podobnych do prawdy dowodów w zdaniach starożytnych mędrców, którzy „tak wiele umieć mogli, iż rozkład świata rozumem ogarnąć zdołali, chociaż Pana jego nie znaleźli[1]“ „bo wysokim jesteś Panie, na niskie rzeczy patrzysz, a wysokie z dala poznajesz[2]“ nie objawiasz się tylko skruszonym sercom, a dumnym wy badać się nie dozwalasz; ani nawet, aczby ciekawą swoją umiejętnością policzyli wszystkie gwiazdy i piasku ziarna; wymierzyli rozległość nieba, chociażby drogę planet wybadali. Rozumem swoim i przemysłem od cie-