cuch nałogu, lękałem się aby go nie przerwano, a za poruszeniem jego ogniwa, rozjątrzona moja rana, drżąca odrzucała słowa dobréj rady, które były właśnie jak ręką rozwięzującego wybawcy.
Ale cóż mówię, chytry wąż przez moje usta mówił do Alipiusza, moim językiem wiązał i zastawiał na jego drodze powabne sidła, aby się niewinna i wolna jego noga w nie wmotała. Kiedy mi się tak bardzo dziwił, acz mnie wysoko szacował, że tak silnie lepem téj roskoszy jestem ujęty, aby go przekonać, ile się razy mówić o tém zdarzyło, że życia bezżennego prowadzić nie mogę, i abym się obronił widząc zdumionego, mówiłem: że ta roskosz, którą krótko i ukradkiem był uniesiony, i któréj już prawie nie pamięta, i dla tego nią łatwo pogardza, nie może się równać z roskoszami mego nałogu, a jeżeli jeszcze w dostojne imię małżeństwa ustrojone będą, nie może mieć powodu podziwienia, że takowém życiem gardzić nie mogę? Zaczął nakoniec i on pragnąć małżeństwa, więcéj jednak powodowany ciekawością niźli samą żądzą roskoszy. Chciałby doświadczyć, mówił, jakieby to było to szczęście, bez którego moje życie, skąd inąd tak bardzo mu się podobało, dla mnie zaś być miało nie życiem, ale udręczeniem.
Wolny od moich więzów umysł jego dziwił się mojéj niewoli, a tém zdumieniem dozwalał swojemu pragnieniu prowadzić się w doświadczenie, przez doświadczenie byłby pewnie wpadł w tę samę niewolę, nad którą się zdumiewał, „ponieważ chciał uczynić przymierze ze śmiercią![1];“ człowiek bowiem „który miłuje niebespieczeństwo, w niém zginie[2].“ Nader słabo nas obudwóch ten obowiązek dotykał, który niemniéj dostojność małżeństwa, jak powściągliwość, wspólną pomoc i przykładne wychowanie dziatek przepisuje. Mnie się podobał najbardziéj ów opojony nałóg nasycania się niesytną pożądliwością, któréj niestety łupem