wszystko podał pod moję władzę, coś niższém ode mnie utworzył. Ta zapewne była prawość i umiarkowanie, i średnia kraina mojego zbawienia; bym nieskażenie chował w sobie obraz Boga mojego, a wiernie tobie służąc, panował ciału mojemu. Lecz skoro moja duma podniosła się przeciw tobie, gdy „biegłem przeciw Panu mojemu, pod grubą tarczą tłustego karku mojego[1]“ wszystko więc po czém deptałem, wzniosło się nad głowę moję, aby mnie bez spoczynku i odetchnienia do ziemi przygniatało. Wszystkie te ciała gromadami i w massach okrążone zewsząd zabiegały oczom moim, a rozmyślającemu nad ich obrazami, gdym się chciał od nich odwrócić, te same obrazy wzbraniały mi do ciebie powrotu, i zdawało się, że słyszę głos: dokąd idziesz niegodny i haniebny człowiecze? Takie były wyrostki z méj rany, „boś mnie poniżył pysznego jako zranionego[2];“ nabrzmiałość méj duszy odłączyła mnie od ciebie, a zbyt rozdęta pychą twarz moja zasłaniała moje oczy.
Ty atoli Panie trwasz na wieki, ale gniéw twój przeciw nam nie trwa na wieki, boś się ulitował mnie garstki ziemi i popiołu, a łaskawe spojrzenie twoje na mnie przekształcić raczyło wszystkie zgrozy moje. Potężna ręka twoja pobudzała bodźcem stroskane moje serce, aby dopóty niespokojném było; dopóki wewnętrzna oczywistość, nie odsłoni mu twéj pewności, i tym to sposobem klęska owa nabrzmiałość moja za ukrytém i skuteczném twéj ręki dotknięciem; a pomieszany i zasępiony wźrok méj duszy, ostrém zbawiennych boleści lekarstwem dla oczu, codzień po trosze był uzdrawiany.