naukami, których nie byłem pobożnym i szczérym uczniem, ale zapalonym i nieubłaganym ich prześladowcą.
Mniemałem więc, żem nie dla innego powodu spóźniał ode dnia do dnia ów zbawienny zamiar, który doradzał mi wzgardzić wątłą nadzieją świata, a do ciebie ściśle przywiązać się, jedynie, żem nie widział przed sobą jasnéj pochodni, wedle któréjbym bieg życia mojego urządził. Ale już nadszedł ów dzień błogi, w którym ujrzałem się cały przed sobą obnażony, i strofowało mnie sumienie moje, mówiąc mi niejako: gdzieżeś się podział języku? wszakżeś mówił, że dla niepewnéj prawdy, nie chcesz zrzucić z siebie brzemienia próżności. Oto już teraz wszystko pewne, a jeszcze cię twoje brzemie dogniata; oto do swobodnych od świata barków skrzydła wiary przybierają i ku niebu się unoszą, którzy, ani tak ciężkiéj pracy w badaniu sobie nie zadawali, ani dziesiątka lat z górą na głębokiéj rozwadze nie strawili. Tak dręczyłem się wewnątrz i napełniałem się wielkim wstydem i hańbą, gdy Potycyan opowiadał te budujące przykłady.
Po skończonéj mowie i oznajmionym powodzie jego przybycia odszedł. W ówczas to dopiéro, jakichże nie czyniłem sobie wyrzutów? Jakżem srogo méj myśli biczami uchłostał moję duszę, pobudzając ją, aby szła za mną usiłującym połączyć się z tobą; ale się opiérała. Odmawiała mi, ale się nie uniewinniała. Wszystkie jéj dowody i przyczyny już były wyczerpane i rozwiązane, została tylko niema trwożliwość. Lękała się ona jako śmierci, skrócenia wodzów swoich w upajaniu się nałogiem, z którego śmiertelnemi nasiąkła suchotami.
W czasie tak wielkiéj waśni wewnątrz mojego domu, którą w tajemném zakąciu serca mojego gwałtownie wznie-