dością i zdumieniem. Ale nawet i w naszéj rozmowie przy owém oknie, te słowa: „Cóż tu jeszcze mam czynić?“ jasno dowodziły, że nie pragnęła umrzeć w swéj ojczyźnie. I to także pózniéj słyszałem, gdyśmy w Ostyi bawili, że wtedy już z niektórymi przyjaciółmi mojemi, pewnego dnia podczas méj nieobecności, w macierzystém zaufaniu o wzgardzie życia i szczęśliwéj śmierci rozmawiała. A zdumieni nad cnotą téj niewiasty, którą jéj ty dałeś Panie, gdy zapytali się czyliby nie lękała się zostawić swoje ciało tak daleko od rodzimego miasta i kraju: „Nic nie jest dalekiém od Boga, odpowiedziała, ani się lękać należy, iżby przy skończeniu wieków nie poznał miejsca, gdzie mnie wskrzesić ma.“ Dziewiątego tedy dnia jéj choroby, pięćdziesiątego szóstego roku jéj życia, a trzydziestego trzeciego mojego wieku, ta pobożna i świątobliwa dusza porzuciła więzy ciała swojego.
Zawarłem jéj zagasłe oczy, a w głębię mojego serca spływała niezmierna żałość, i o mało że strumieniami łez nie wytrysnęła: ale oczy moje silnym duszy nakazem koiły źródło łez swoich, póki do szczętu nie zostało wysuszone, a ta walka srodze mnie dręczyła. Gdy już ostatnie oddała tchnienie, chłopiec Adeodatus głośno płakać począł, lecz od nas wszystkich pohamowany, umilkł natychmiast.
Ale i we mnie zjawiało się jakieś dziecięce rozczulenie które przez łzy wypłynąć chciało, wstrzymane jednak dojrzałym serca głosem, umilkło. Nie mniemaliśmy by tę pogrzebową żałobę obchodzić przystało płaczliwém łkaniem i wzdychaniami, bo tym sposobem zwykło się bardzo często