jest najwyższém dobrem mojém, lecz nie stworzenie jego. Nagabują mnie czuwającego po całych dniach, i nie mam od nich ani takiéj chwili odpoczynku, jaką mam od śpiewów, w częstém milczeniu. Bo sama królowa kolorów, owa światłość, która wszystko oblewa co widzimy, wszędzie wmyka się gdziekolwiek wednie jestem i rozmaitém sprzyja wpadaniem, wtedy nawet, kiedy insza czynność myśl moję zajmuje. Wnurza się ona tak dzielnie, iż jeśli nagle zniknie, z upragnieniem jéj szukamy, a długa jéj niebytność zasmuca dusze nasze.
O światłości prawdziwa, którą widział stary Tobiasz, gdy dotknięty ślepotą nauczał syna swojego drogi żywota, i przodkował mu niepoślizłą nogą miłości po niemylnéj drodze[1]! Albo którą widział Izaak starością obciężonemi, i pomroką jéj osłonionemi oczyma, gdy synów swoich niepoznając błogosławił, ale błogosławiąc ich poznawać umiał[2]. Tę samę światłość widział Jakób, któremu niemniéj wiek sędziwy zagasił wźrok jego; którego serce jéj promieniami rozjaśnione, w synach jego przeznaczone wszystkie pokolenia przyszłego ludu wyświéciło; kiedy ręce swoje tajemniczo na krzyż złożone, na swoje wnuki a syny Józefa, nie tym porządkiem, jakim ich ojciec zewnątrz postawił, ale według wewnętrznéj swéj pomiędzy nimi różnicy, na nich położył[3]. Ta jest prawdziwa światłość, jest ona tylko jedna i w jedno ogniwo łączy wszystkich, którzy ją widzą i kochają. Ale cielesna światłość, o któréj mówiłem, znikomością olśnionym miłośnikom, powabną lecz zdradliwą słodyczą zaprawia życie. Tym jednak, którzy umieją oddawać za nię dzięki i cześć tobie Boże Stwórco wszech rzeczy, służy za hymn ku twéj chwale, ale nie dają się nią owładnąć w ich snach głębokich. Takim być pragnę.
Sprzeciwiam się zwodzeniom oczu moich, aby nie zostały uwikłane moje nogi, któremi wchodzę na drogę two-