ję, i moje niewidzialne „oczy podnoszę ku tobie, abyś wyrwał ze sideł nogi moje[1].“ Często je z nich wyrywasz, bo często się w nie zadzierzgają. Nie przestajesz mnie wyrywać, ja zaś często wikłam się w sidła wszędzie pozastawiane: „bo nie zdrzymiesz się ani zaśniesz, który strzeżesz Izraela[2].“
Ileż to jest niezliczonych złudzeń, przez rozmaite rękodzielnie i kunszta, w sukniach, obuwiach, naczyniach i tym podobnych wyrobach; w obrazach, różnych posągach; nadużycia te skromnéj potrzeby, a nawet i samego pobożnego zamysłu, dodają jeszcze niektórzy ludzie do pożądliwości oczu, ubiegając się zewnątrz za dziełem swojém i przywiązując się do niego, a zabaczając wewnątrz tego, który ich udziałał, niszczą w sobie tém samém dzieło Bożego wizerunku.
Ale i za to, mój Boże, sławo moja, uwielbiam imie twoje i składam ofiarę chwały tobie poświęcicielowi mojemu! ponieważ te piękności, które przez duszę do rąk sztukmistrza przesyłasz pochodzą od piękności, która jest wyższą nad wszystkie dusze, do któréj dusza moja wzdycha wednie i w nocy. Sztukmistrze i miłośnicy zewnętrznych piękności, chwalą też piękności z podziwieniem, jako swoje wyroby, ale nie biorą od nich prawidła nauki, któreby im wskazało dobre tych piękności użycie. Jest ono w nich ale go nie widzą, i napróżno upomina ich, aby daléj nie zbaczali, ale siłę swoję dla ciebie chowali, zamiast ją trwonić na osłabiające roskosze, Ja atoli, który tak mówię o tém, i gruntownie rozumuję, wikłam jeszcze niekiedy moje kroki w siatkę tych piękności, ale ty wyrywasz mnie Panie, ty mnie wybawiasz: albowiem „miłosierdzie twoje jest zawsze przed memi oczyma[3]“ chwytać się nieszczęśliwie dozwalam, ale ty miłosiernie wyrywasz mnie niekiedy bez boleści, gdy nieoba-