tak mówi umysł człowieczy, chcąc poznać, tę pierwotną materyję: niech raczéj przyzna sobie niewiadomość, chcąc ją poznać, niemniéj, że nie wié, czém jest, choćby ją poznał.
Jeżeli Panie, mojemi usty i piórem mojém wyznać mam wszystko ku twéj chwale, czegoś mnie nauczył o téj pierwotnéj materyi: wyznaję, żem dawniéj słyszał niekiedy jéj imie z ust ludzi, którzy mi o niéj mówili, niemogący udzielić mi zgoła żadnego jéj wyobrażenia, którego oni sami nie posiadali. Wyobrażałem ją sobie w méj myśli pod rozmaitemi i niezliczonemi postaciami, zaczém nie ją myśl moja sobie wyobrażała, ale raczéj jakąś dziwaczną i nieurządzoną mieszaninę straszliwych i szpetnych postaci toczył przed sobą mój umysł, jednak postaci. Niekształtem nazywałem tę mieszaninę, nie dla tego, jakoby postaci była pozbawiona, ale tak była niezwyczajną i nieprzyzwoitą, że gdyby okazała się moim oczom rzeczywiście, ze wstrętemby na nię patrzyć musiały; i napełniałyby moję słabą naturę trwogą i pomieszaniem. To jednak jestestwo, którem sobie wyobrażał, nie dla tego było niekształtne, jakoby z wszelkiéj postaci było ogołocone, ale że w porównaniu z kształtniejszemi, wydawało się nieforemne. Radził mi jednak mój zdrowy rozum, iż: aby pojąć jaką istotę wcale niekształtną, wypada ją ogołocić z ostatnich nawet jakichkolwiek szczętów formy, alem tego nie mógł dokazać. Utrzymywałem raczéj, że taka rzecz nie istnieje, któraby z wszelkiéj postaci była ogołocona, aniżelibym sobie wyobrażał jaką istotę trzymającą środek pomiędzy kształtem a niczém; bo, co nie było ukształcone, a nie było niczém, taki niekształt, nazywałem prawie nicością. Rozum mój przestał odtąd badać o to mojego ducha, napełnionego ukształconych ciał obrazami, które według