tylko jedną spólne prowadziłem życie, i dla niéj chowałem wierność przyrzeczoną; z tąd wlasném mojém doświadczeniem pojąłem całą różnicę, która oddziela przystojność prawego małżeństwa, mającego za cel odradzanie się w potomstwie, od prywatnego związku roskosznéj miłości; z którego mimo życzenia rodzi się potomek, aczkolwiek do tak urodzonego, niemniéj z miłością się przywięzujemy.
I to sobie odświéżam w pamięci; gdym chciał iśdź w zawody o nagrodny wieniec śpiéwów dramatycznych, kazał mnie zapytać się wieszcz nieznany, jaką ofiaruję mu nagrodę, bym odniósł zwycięztwo; lecz brzydząc się z pogardą tak haniebnemi świętokradztwy, odpowiedziałem: iż chociażby szło o wieniec złoty i wiecznotrwały, na zabicie jednéj muchy dla mojego zwycięztwa nie zezwoliłbym. Wiedziałem, że miał zabijać bydlęta na ofiarę, i tém uczczeniem uzyskać dla mnie czartowskiéj pomocy; ale i tą sromotną ofiarą, nie pogardzałem z czystéj ku tobie miłości, Boże znawco serca mojego! albowiem jeszcze nie umiałem cię wtedy kochać, ile że myśl moja tylko blaskiem ciał w ówczas była zajęta. Do takich więc próżności dusza wzdychając, izaliż nie przeniewierza się tobie, opierając się na kłamstwie, staje się nierządnicą i pasie wiatry [1]. Nie chciałem by za mnie ofiarę djabłom czyniono, którym sam z siebie moim zabobonem codziennie ją czyniłem. Nie jestże to paść wiatry, karmiąc naszemi błędami tych duchów piekielnych, które sobie z błędów naszych roskoszną ucztę z uśmiéchem czynią?
Nie przestawałem przeto radzić się owych gwiazdowieszczych zwodzicielów, których matematykami zowią, że nie
- ↑ Oze. 12, 1.