zdawali się prawie żadnéj czynić ofiary, ani téż nie udawali się z modłami do duchów o przepowiednie przyszlości; ale chrześcijańska i prawdziwa pobożność słusznie naukę ich odrzuca i potępia. „Ponieważ, dobrze jest wyznawać tobie Panie [1], i do ciebie mówić: zmiłuj się nade mną, uzdrów duszę moję, bom zgrzészył tobie [2].” Ani się téż godzi nadużywać odpuszczenia twojego aż do wolności grzészenia, ale w pamięci bacznie chować należy przestrogę Zbawiciela: „Otoś się stał zdrowym już nie grzész , abyć się co gorszego nie stało [3].” Całe to zbawienne przykazanie przemazać usiłują, którzy nauczają: że nieuchronna przyczyna grzészenia z nieba na ciebie „”człowiecze” spływa; Wenera, Saturn, Mars są tego przykładem; chciano więc uniewinnić człowieka, owo ciało i krew i dumną zgliniznę! chciano całą winę rzucić na Twórcę niebios, który gwiazd obrotami włada. I któż jest nim, jeżeli nie ty nasz potężny Boże, słodyczy nieprzeczérpana i źródło sprawiedliwości, „który oddajesz każdemu według czynów jego [4], a sercem skruszoném i ukorzoném nie pogardzasz [5].”
W owym czasie poznałem w Kartaginie męża z bystrym dowcipem, gruntownie uczonego i sławnego w sztuce lekarskiéj, który jako prokunsuI, lecz niejako lekarz, swojemi rękoma włożył ów zwycięski wienice poetyckich zapasów na moję niezdrową głowę. Tyś Panie sam sobie zostawił téj choroby uleczenie, „bo ty pysznym się sprzeciwiasz, a pokornym łaskę dawasz [6].” Ale czyliż i przez tego starca przestawaleś mi być pomocnym, skoroś jego ręką nie przestał leczyć moję schorzałą duszę? Wszedłem albowiem w zażyłość z nim, jego więc rozmowy, bez ozdobnych i szumnych wyrazów, ale uprzejme i poważne z bystrości jego umysłu płynące, uczyniły mnie jego częstym i uważnym słuchaczem. Skoro tyIko wyrozumiał z mojéj z nim rozmowy,