chwaliłem tak poważnie jak sam chciałem być chwalony. Nie byłem pewnie chciwy takiéj pochwały i miłości, jakie komedyanci odbierają, lubom ich piérwszy chwalił i kochał; obierałem raczéj zatajenie, niż taką sławę, i nienawiść jak podobne życzliwości. Ale jakże w jednéj i téj saméj duszy utrzyma się równowaga różnych i przeciwnych sobie miłości? jakimże sposobem kochać mogę w innym człowieku to; czego w sobie samym nie nawidzę, czém się brzydzę i daleko od siebie rzucam, będąc równie jak on człowiekiem? A jak dobrego konia lubi ów który go chwali, nie życzyłby sobie nim zostać, chociażby i mógł: czyliż i o komedyancie, natury naszéj towarzyszu, za równo jak o koniu mniemać należy? Mogęż więc właściwie kochać w człowieku to, czegobym w sobie nienawidził, i nie chciał tém być, będąc niemniéj człowiekiem? Niezgruntowaną przepaścią jest człowiek dla siebie, „którego wszystkie włosy na głowie ty Panie masz policzone, a żaden nie spadnie bez woli twojéj [1], snadniéj atoli policzyć włosy jego, niźli żądze i poruszenia jego serca.
Ale tego mowcę kochałem z téj pobudki, żem pragnął zrównać się z nim w naukach; za próżną nadętością błądziłem, wszelkim wiatrem byłem unoszony, a nie pojmowałem skrytego twojego mną rządzenia. I skądżem się o tém dowiedział, jakże to z pewnością tobie wyznam, że raczéj miłość stronników tego człowieka zapaliła mnie do kochania go, aniżeli sam powód rzeczy, dla których był chwalony? Bo gdyby go miasto pochwały ganiono, a materia sławy była materyą krtki i wzgardy: nie byłoby zapewne moje serce miłością ku niemu zawrzało. A jednak i człowiek i rzeczy jego byłyby te same, jedynie opinia o nim różna. O jakże ciężko upada wątła dusza, która jeszcze nie opiera się na nieporuszonym gruncie prawdy. Za każdym dziwacznej opnii powiewem idzie, skłania się, obraca i od-
- ↑ Mat. 10, 30.