Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/108

Ta strona została skorygowana.

Trouville niemają się czego lękać... Mam nadzieję, że w zakładzie są wspólne obiady.
— Stół wyśmienity, panie margrabio... kucharz prosto z Besançon...
— A jak z godzinami?
— O jedenastej z rana i o szóstej wieczorem...
— Dobrze, ale dzisiaj jestem prawie naczczo, muszę mieć coś osobno o czwartej...
— Nic łatwiejszego, panie margrabio...
— Jeszcze słówko... Zależy mi na tem, ażeby mój lokaj dostał pomieszczenie jak najbliżej przy mnie...
— Dam mu gabinet obok pokoju pana margrabiego.
— To proszę mnie zaprowadzić, a niech rzeczy zniosą jaknajprędzej.
Wydawszy te rozmaite rozkazy, Goulian udał się za rządcą zakładu, który go poprowadził na schody, a potem przez długi korytarz na pierwsem piętrze, po obu stronach którego, na prawo i na lewo, znajdowały się drzwi ponumerowane,
— Czy to numera kąpielewe? — spytał Goulian.
— Nie, panie margrabio, to są pokoje dla gości kąpielowych... Co do obszerności pozostawiają trochę do życzenia, ale wolno wynająć i dwa...
Goulian skrzywił się znowu, ale dla ukrycia tego uśmiechnął się.
— Ha... — szepnął — na wojnie, jak na wojnie... Trzeba być filozofem!..
W tejże chwili przewodnik jego zatrzymał się przed drzwiami, na których grubemi czarnemi cyframi wymalowany był Nr. 12.