Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/121

Ta strona została skorygowana.

— Ha! to z całego serca przyznaję się!.. — wykrzyknąłem z zapałem, ażeby zjednać sobie w baronowej jeszcze gorliwszego sprzymierzeńca, bo kobiety wszystkie przepadają za miłością, chociażby nawet nie ich dotyczyła; potem zachęcony błyszczącemi z radości oczyma kuzynki, mówiłem dalej z wzrastającem uniesieniem:
— Panna de Franoy jest czarującą i uważałbym się za najszczęśliwszego w świecie człowieka, gdybym mógł znaleźć w niej te same uczucia, jakie mam dla niej...
— To ci się, kuzynku, uda, zapewniam...
— Niestety! — szepnąłem tonem smutnym i z westchnieniem stłumionem, czegoby mi niejeden dobry aktor pozazdrościł, — jestem dla niej, jak widzę, całkiem obojętny...
Baronowa śmiać się poczęła.
— I to cię dziwi, kuzynku? — odparła.
— To mnie martwi.
— A możeby dziwiło, gdyby to było inaczej! Pomyśl tylko, Berta ma dopiero szesnaście lat... To dziecko jeszcze, a co więcej popsute dziecko... Ona nawet nie wie, że miłość jest na świecie, i ani się domyśla, że ty ją kuzynku kochasz... Daj jej to do zrozumienia... Odsłoń przed nią świat uczuć, dotąd jej nieznany... Galatea z marmuru czeka jeszcze na istotę ożywczą! Pigmalionie w tużurku natchnij życiem posąg! Przecie piękną masz rolę!
— Tak, piękną, ale bardzo trudną...
Baronowa wzruszyła z lekka ramionami i odpowiedziała mi z uśmiechem nieco drwiącym.
— Cóż znowu? żartujesz, mój kuzynku!.. Zapo-