Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/127

Ta strona została skorygowana.

Pan de Franoy, pragnąc wielce prędkiego doprowadzenia do skutku małżeństwa córki z Goulianem i wiedząc wybornie, że ten na balu najlepiej wykazać może swój wdzięk paryski i elegancyę, życzył sobie bardzo, ażeby Berta była na tym wieczorze, ale dla siebie uważał nie bez słuszności za bardzo ciężkie zadanie, towarzyszyć jej i przy 75 latach a niedawnym ataku, przepędzić część nocy na nogach.
Poddawał się jednak konieczności i bohatersko ukrywał wielkie poświęcenie.
Naraz przyszła mu myśl. Wydało mu się śmielszem, bez popełnienia nietaktowności, uniknąć rodzicielskiego ciężaru.
Zawołał:
— Baronowo, wszak będziesz jutro na balu u podprefekta?
— A naturalnie... odpowiedziała pani de Vergy — niepodobna odmówić tak miłemu człowiekowi, jak p. de Saulx... Zresztą stryj będzie z Bertą, więc tembardziej...
— Baronowo, chcesz mi wyświadczyć przysługę?..
— Jakto, i stryj jeszcze pyta?.. O cóż chodzi?
— Gdybyś tak jutro wybrała się z domu od siebie o dwie godziny wcześniej, i po drodze do Baume-les-Daumes, wstąpiła tutaj po Bertę...
— A ty, jenerale?
— Ja położę się do łóżka jaknajspokojniej i wyśpię się dobrze, co ludziom w moim wieku bardziej przystoi, niż jeździć po nocy i przyglądać się wesołym zabawom młodzieży.
— Pozbawieni będziemy twej obecności...