Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/13

Ta strona została skorygowana.

nie. Przystępowała zwolna do ojca, który wtedy podnosił ogorzałą twarz kościstą i świecące się oczy. Nie mówili do siebie ani słowa, tylko dawali sobie jakieś znaki szczególne, nad któremi oczywiście nikt głowy nie łamał.


II.

Cicho było zupełnie dokoła domu wśród pustyni.
Arabowie ani się pokazywali.
Tak działo się przez trzy tygodnie, aż wreszcie prace oficerów sztabowych zostały ukończone.
Dnia następnego huzarzy, bez wielkiej swej radości, wyruszyć mieli z powrotem do Oranu. Już tylko raz jeszcze przenocują w domu na pustkowiu.
Stary arab, jako wynagrodzenie, za niewielkie szkody zrządzone mu przez żołnierzy, otrzymał pokaźną summę, o jaką rzeczywiście nie miałby prawa się upominać. Wydawał się też bardzo zadowolonym. Twarz jego przybrała wyraz mniej posępny i dziki. Dziwną jakąś radość i jakby niewysłowiony tryumf czytać było można w wielkich czarnych oczach jego córki, wyzierających z po za otworów zasłony.
Nadeszła noc.
Noce afrykańskie są albo upalne, albo mroźne; pośredniej temperatury nie mają. Tym razem powietrze było jak ogień palące.
Niebo wyglądało jak ze spiżu, słońce skryło się za gęstą masą ciemnych chmur, bramowanych u dołu smugami krwawemi. Wśród głębokiej ciszy, zalega-