Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/130

Ta strona została skorygowana.

z panią pomówić bezzwłocznie. Błagam więc panią, ażebyś raczyła udzielić kilka chwil rozmowy, — Mam klucz od furtki... czekać na panią będę przez całą noc w ogrodzie... Nie odtrącaj pani mej prośby! — Na imię nieba — przyjdź!“
List ten, może się oczywiście wydać niedorzecznym, a nawet śmiesznym. Nigdy żaden bohater romansu, umiejący się szanować, nie użył wyrażeń podobnych dla pozyskania schadzki nocnej, ale Sebastyan Gérard, był kapitanem a wcale nie bohaterem romansu i nie miał ani czasu, ani ochoty silić się na „styl“, a zresztą najpiękniejsze nawet słówka nie osiągnąłyby skuteczniejszego wpływu nad ten, jaki on wywarł.
Berta, Bóg wie z jakiem wzruszeniem, odczytała te ogólnikowe zdania. Przeraziło ją to nieszczęście: nieznane, grożące młodemu oficerowi i takie, że nie mógłby go przeżyć. Widziała go już teraz leżącego u jej nóg, bladego, zakrwawionego, nieżywego może, gdyby go nie ratowała, i ani na chwilę nie pomyślała, żeby mu odmówić widzenia, o które tak błagał. Opuścić go, odtrącić w tak wielkiem niebezpieczeństwie, jakie wskazywał list, byłoby to, według panny de Franoy, podłością nie do przebaczenia...
Ochłonąwszy trochę ze wzruszenia, wróciła do ogrodu, gotowa jakimbądź znakiem dać do zrozumienia Sebastyanowi, że może na nią liczyć, że przyjdzie na schadzkę.
Ale kapitan, lękając się, ażeby Berta przy zobaczeniu się z nim zaraz, nie odpowiedziała mu odmownie, odjechał, unosząc nadzieję, że nieobecność jego uniemożebni odmowę.