Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/134

Ta strona została skorygowana.

— Jakżebym miała nie przyjść? — odparło dziewczę. — Napisał pan do mnie, że ja tylko mogę oddalić od pana niebezpieczeństwo, jakiego by pan nie przeżył... Szacunek i... przyjaźń, jaką mam dla pana nie pozwoliły mi się wahać wcale... Cóż to za nieszczęście... cóż ja mogę poradzić?..
— Niestety! — podchwycił Sebastyan głosem coraz bardziej drżącym, — jeżeli te dwa wyrazy, które pani wyrzekłaś, są jedyne, jakie pani znajdujesz w sercu, nic pani nie możesz... Jeżeli pani masz tylko dla mnie szacunek i przyjaźń, jestem zgubiony...
— Co pan chce przez to powiedzieć?.. — wyjąkała Berta, tracąc z kolei przytomność, — nie rozumiem pana...
I osunęła się na ławkę altany.
— Co chcę powiedzieć? — podchwycił Sebastyan, prawie klęcząc przed dziewczęciem, — zaraz się pani dowiesz, ale na miłość Boską wysłuchaj mnie bez gniewu i pozwól wypowiedzieć wszystko!..
Jakkolwiek wielki, jakkolwiek głęboki jest mój szacunek dla pani, nie nakazuje mi on milczyć wobec groźnego położenia... Kocham cię pani, kocham cię miłością głęboką, gorącą i nieskończoną, jakiej się doznaje raz tylko w życiu, jaka sama jest przez się życiem, więcej nawet niż życiem, bo ja gotów jestem umrzeć, gdyby mi przyszło żyć bez ciebie... O! to nie są czcze słowa, przysięgam... i jeżeli marzenie wziąłem za rzeczywistość, jeżeli pani mnie kochasz tylko jak brata, wyrokiem na mnie będzie rozczarowanie... Nie usłyszysz pani z mych ust ani jednej skargi... Więcej mnie pani nie zobaczysz... Jutro odjadę... Pójdę na ziemi afrykańskiej zginąć jak żołnierz... a kula