Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/135

Ta strona została skorygowana.

co mnie ugodzi, tylko ciało zabije... złamane serce dawno żyć przestanie... Teraz wiesz pani wszystko... Czy żyć mam? czy umierać?
— Żyć... — szepnęła Berta głosem cichym jak oddech.
— Więc pani mnie kochasz?
— Kocham.
— Niech cię Bóg błogosławi za to słowo, o moja ubóstwiana Berto. Ale, czy miłość dla mnie mając, będziesz miała i odwagę?.. Czy dość silną będziesz do walki?..
— Do walki? o!.. pan mnie przestraszasz... jakaż walka nam grozi?..
— Ta, którą przewiduję a jest ona blizką... Chcą nas rozłączyć na zawsze...
— Któż tego chce?..
— Jenerał, ojciec pani...
— Nie... nie... mylisz się pan... Ojciec nie wie, że się kochamy... nie może myśleć o rozłączeniu nas...
— A! drogie dziecię zaślepione! czy nie widzisz, że przygotowują dla ciebie małżeństwo?..
— Małżeństwo?.. z kim?..
— Czy nie odgadłaś, że baronowa de Vergy, twoja przyjaciółka, wprowadziła do was margrabiego de Flammaroche, swego krewnego, po to tylko, ażeby został twoim narzeczonym, a ojciec twój patrzy na niego bardzo łaskawie?..
— Nie, ja nic się nie domyślałam...
— O! ja się nie omyliłem! nie mylę się ani na chwilę!.. Od pierwszego dnia, od pierwszej godziny, poznałem w tym margrabi rywala!.. Nienawiść instynktowna czyniła mnie jasnowidzącym. A zresztą