bez żadnej możności porozumienia, czyż nie sprawdzi się wtedy przysłowie. „Co z oczu, to i z myśli!“
Hrabia de Franoy, nie będąc biegłym spostrzegaczem, nie zauważył bynajmniej, jak Sebastyan zmienił się na twarzy, przyjął go z uprzejmością większą jeszcze, niżeli zazwyczaj i wziąwszy go pod rękę, poprowadził do altany ogrodowej, gdzie już czekały szachy.
Nie potrzeba chyba zapewniać, że młody oficer, w tym stanie ducha, w jakim się znajdował, wieleby dał, ażeby tego dnia uwolnić się od myślenia nad kombinacyami, jakich wymaga posuwanie króla, królowej, wieży, koni i pionków po czarnych i białych kwadratach. Ależ niepodobna było wymawiać się i odrazu źle usposabiać jenerała, pozbawianiem go codziennej ulubionej rozrywki,
Sebastyan poddał się konieczności i robił co mógł, ale że nie najlepiej, to łatwo odgadnąć.
P. de Franoy dziwił się, nie poznając wcale swego codziennego przeciwnika i od czasu do czasu wykrzykiwał ze źle tajoną niecierpliwością:
— Kapitanie, na miłość Boską, co ty robisz?.. Uważaj że przecie... Dziwnieś roztargniony!.. O czem u dyabła myślisz?
Sebastyan pomięszany przepraszał, natężał całą uwagę przez kilka minut, potem znów, gdy myśli odbiegały ku czemu innemu, mylił się w grze jaknajfatalniej.
I tak się spisywał ciągle, że wreszcie jenerał aż stracił cierpliwość do ostatka, machnięciem ręki przewrócił wszystkie figury na szachownicy i zawołał gniewnie:
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/145
Ta strona została skorygowana.