Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/146

Ta strona została skorygowana.

— Któżby tak dalej grał. Lepiej odrazu skończyć, a co prawda, lepiej byłoby wcale nie zaczynać!..
Mówiąc to, starzec podniósł oczy na Sebastyana i zobaczył go tak bladego i tak drżącego, że natychmiast pożałował gwałtowności i co prędzej dodał:
— Mój drogi chłopcze, przebacz mi tę głupią gburowatość. Jeżeli kto winien, to ja!.. Tyś cierpiący a ja, gdybym nie był starym egoistą, powinienbym to oddawna spostrzedz... Cóż ci jest? no powiedz!.. może ci będzie można coś poradzić?
— Niewymownie wdzięczny ci jestem za twe współczucie, jenerale — odpowiedział Sebastyan złamanym głosem — dziękuje ci z całego serca. Nic mi nie jest, tylko głębokie, nieprzezwyciężalne wzruszenie...
— Z jakiegoż powodu!... zapytał p. de Franoy.
— Z powodu rozmowy poważnej, o jaką chcę pana prosić,
— Ależ jaknajchętniej, z całego serca, służę ci wszelką rozmową, jakiej tylko chcesz... Przedewszystkiem jednak uspokój się, bo, między nami mówiąc, wyglądasz tak, jakbyś miał natychmiast zemdleć.. Jestem pewny, że takiej miny nie miałbyś nawet w obec stu Beduinów...
— Bo z nieprzyjacielem, jenerale, to się tylko zabija lub jest się zabitym.
— A dzisiaj?..
— Dziś o co innego idzie, o cóś dla mnie ważniejszego...
— Wyznaję ci otwarcie, żeś mnie bardzo zaintrygował.