Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/147

Ta strona została skorygowana.

— Jenerale! — rzekł młody oficer — odkąd przypadek nas zbliżył, składałeś mi dowody życzliwości, za które ci obowiązany jestem niezmiernie...
— Życzliwość bardzo naturalna... przerwał p. de Franoy.
— Obiecywałeś mi sympatję...
— Którą czułem... i czuję...
— Nieraz mówiłeś mi, jenerale, że masz dla mnie szacunek...
— Nikt w świecie, według mnie, bardziej nań od ciebie nie zasługuje...,
— Wszystko to — ciągnął dalej Sebastyan — dodaje mi odwagi, a przysięgam panu, że potrzeba mi jej wiele, ażeby dalej mówić...
— Więc to coś ciężkiego do powiedzenia?..
— Bardzo ciężkiego, jenerale...
— Chciałbym ci dopomódz, mój drogi chłopcze, ale słowo honoru, nic a nic się nie domyślam, co masz mi powiedzieć...
Sebastyan otarł chustką czoło, na które pot wystąpił i mówił dalej:
— Zdaje mi się, jenerale, że mogę się nazwać dobrym żołnierzem... kapitanem będąc już w dwudziestym piątym roku, mam nadzieję przy pierwszej bitwie dostać stopień pułkownika i legię honorową... Przeszłość ręczy mi za przyszłość i spodziewam się świetnej karyery wojskowej... Nazwisko, jakie noszę, jest bardzo skromne, ale uczciwe, i sam to czuję, że powinienem mu dodać blasku, jakiego mu jeszcze brak... Ojciec mój posiada majątek zebrany długą pracą i dość mi powiedzieć słówko, ażeby większa