Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/150

Ta strona została skorygowana.

— Ależ szalony jesteś, mój chłopcze! — zawołał hrabia. — Cóż ty pleciesz?.. Czy w tem jest jaki sens? Jeżeli ci odmawiam, to dla innych projektów, jakie mam, a nie dla czego innego... Szanuję cię bardzo, wiesz o tem dobrze, i odmowa moja niema nic wspólnego z twoją czcią...
— Więc to już twój nieodwołalny wyrok, jenerale?
— Tak.
Blada twarz oficera stała się ponsową.
I ze śmiałością, jakiej się sam po sobie niespodziewał, zapytał:
— A gdyby mnie, jenerale. panna de Franoy kochała?..
Tym razem starzec zbladł. Czoło mu się zmarszczyło, nozdrza się rozdęły, wydatne czarne brwi połączyły się w jeden ciemny łuk po nad błyszczącemi oczyma.
— Nie patrzyłem wcale na rzecz z tego punktu widzenia — rzekł sucho i krótko. — Postawmy kwestyę jasno: Czy moja córka wie o tem, że ją pan kochasz?
— Tak, jenerale...
— Pan jej to powiedziałeś?
— Powiedziałem, jenerale...
— I ona cię kocha?
— Tak, jenerale...
— Powiedziała ci?..
— Powiedziała mi. Co więcej, jenerale, pozwoliła mi to powtórzyć, i wie o tem, że w tej chwili błagam pana o jej rękę...
Przez te kilka sekund p. de Franoy wyglądał przerażająco.