Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/154

Ta strona została skorygowana.

Powozy i karety przeróżnego kształtu, jeden po drugim, zatrzymywały się przed pałacem i wysiadali z nich goście. Były to osobistości jaknajrozmajtsze, merowie wiejscy wraz ze swemi połowicami i córkami, kilku z bogatej szlachty okolicznej, reprezentującej arystokracyę, wreszcie przedstawiciele sądownictwa i władz administracyjnych, sędziowie, sekretarze, naczelnicy wydziałów podprefektury, poborcy i t. d.
Kobiet było znacznie więcej niż mężczyzn, a między niemi dużo bardzo ładnych.
Doborowa orkiestra, jakiej nigdy dotąd w Baume-les-Daumes nie słyszano, zaczęła grać do tańca, Na ulicy gęsty tłum ludu chciwie nadsłuchiwał się muzyce.
Była godzina dziewiąta wieczorem i bal wrzał już w pełni wesołością i ruchem, kiedy przyjechała baronowa de Vergy z panną de Franoy.
Wejście ich do salonu sprawiło żywe wrażenie i dokoła Berty, idącej pod rękę z przyjaciołką, rozszedł się szmer uwielbienia.
Baronowa, jak zwykle ubrana czarno i zresztą nie nazbyt ładna, zwracała na siebie uwagę tylko dystynkcyą i ujmującym wdziękiem.
Berta przeciwnie, była zachwycająco piękną tak, że oczu od niej niepodobna było oderwać.
Wiemy już, że panna de Franoy miała na sobie suknię białą muślinową, przybraną bukiecikami fijołków i liśćmi bluszczu. W splotach jasnych włosów przewijała się również girlandka bluszczowa.
Bladą była. Delikatna obwódka błękitna okrążała jej delikatne powieki. Spuszczone długie rzęsy zasłaniały na wpół gorączkowy blask źrenic.