Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/157

Ta strona została skorygowana.

— Odtrącił moją prośbę... Odtrącił z gniewem i pogardą... Wypędził mnie!..
— Wypędził!.. Pana?..
— Jak lokaja schwytanego na kradzieży.
— I ojciec wie, że pana kocham?..
— Powiada, że pani mnie nie kochasz... i dodał, że wkrótce mąż nauczy panią, co to jest kochać...
— Mąż?
— Tak, margrabia de Flammaroche.. O! nie myliłem się!.. Małżeństwo jest już ułożone... Za kilka dni pani będziesz jego żoną...
— Nigdy!
— Z początku tak się zdaje, a potem wychodzi się za mąż... Będziesz się pani opierała, ale w końcu ustąpisz...
— Nie, nigdy, nigdy, powiadam panu! Wiesz pan, że pana kocham, a tym człowiekiem brzydzę się!
— Małżeństwo nie jest miłością! w sercu ma się nienawiść a na ustach przyzwolenie! Na szczęście jeszcze ja jestem!
— Sebastyanie, co chcesz uczynić?..
— Z ojcem twoim nic... Wypędził mnie, podeptał!.. Mniejsza!.. Tyś przecie jego córką, więc dla mnie on święty!. Ale ten margrabia!.. Dlaczego niema go tutaj?.. Wyzwę go jeszcze dzisiejszej nocy, a jutro zabiję...
— Albo on cię zabije...
— Ha! niech i tak!.. niech mnie zabije... Przynajmniej cierpieć nie będę.
— Ale ja nie chcę, ażeby cię zabijał!.. Sebastyanie, zabraniam ci się pojedynkować...
— Sądzisz, że ci będę posłuszny?..