Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/162

Ta strona została skorygowana.

Poszukał oczyma margrabiego, nie widząc go, przecisnął się przez tłum tańczących i zbliżył się do jednego z okien, otwartych na rzęsiście oświetlony ogród.
Instynkt go nie omylił. P. de Flammaroche pod rękę z wicehrabią de Saulex, szedł zwolna aleją nieopodal i słuchał uważnie, co mu towarzysz mówił, a na twarzy jego znać było zdziwienie, niepokój i niezadowolenie.
Prawdopodobnie podprefekt opowiadał mu o nagłem zasłabnięciu i raptownym odjeździe panny de Franoy.
Sebastyan nieruchomy utkwił w Goulianie spojrzenie, błyszczące nienawiścią i rzekł do siebie z cicha:
— Kiedy będzie sam, podejdę doń i wyzwę go... A powód?.. Mniejsza o powód!.. byleby tylko imię Berty nie było wymówione...
Upragniona chwila nie dała na siebie długo czekać. Właśnie dwie damy nadeszły z sąsiedniej alei, a podprefekt niezmiernie baczny na swe obowiązki gospodarza, pośpieszył im podać ramię.
Zaledwie się oddalił, gdy Goulian zamyślony, uszedłszy kilka kroków, znalazł się naprzeciwko Sebastyana.
Goulian podniósł oczy i poznał kapitana.
— A! — rzekł mimowoli.
— Panie — odezwał się młody oficer — wszak pan jesteś margrabią de Flammaroche, nieprawdaż?
Z dziwacznego pytania tego, a zwłaszcza z tonu, jakim było wymówione, Groulian poznał, że ma zajść coś poważnego i dlatego odpowiedział wyniośle: