Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/164

Ta strona została skorygowana.

Zrozumiałbym z jednego półsłówka... Szlachcic byłby się tego domyślił, ale pan nie jesteś szlachcicem... Jestem na usługi pańskie... zabiję pana, kiedy zechcesz... Po co nam skandale... Przed chwilą mówiłeś pan zagłośno... tak się nie robi... Już się nam przypatrują, a to wcale nie jest przyjemne... Będziemy się bili jutro zrana... Mnie jako wyzwanemu przysługuje prawo wyboru broni, wybieram szpady... Pojedynek odbędzie się w wąwozie po za parkiem zakładu kąpielowego w Guillon... Prześliczne miejsce... O ósmej z rana będę tam z sekundantami.. Uprzedź pan swych, że wszelkie kroki dla pogodzenia są zbyteczne i postaraj się pan o broń... Wszystko mi jedno czy pan będziesz znał szpady... Naturalnie, pojedynek skończy się dopiero śmiercią jednego z nas... Na to się zgadzamy... Teraz już nie mamy sobie do powiedzenia nic więcej... Do widzenia..
I margrabia, jak baletnik, wykręcając się na pięcie, odwrócił się tyłem do Sebastyana.
Kapitan, dzieckiem będąc tej okolicy kraju, znał bardzo dużo osób z obecnych na balu. Poprosił dwóch dymisyonowanych oficerów, ażeby byli mu sekundantami i umówił się z nimi na godzinę wpół do ósmej zrana nazajutrz.
Jeden z nich obiecał przynieść z sobą szpady.
Załatwiwszy się z temi formalnościami, młodzieniec opuścił bal, tym razem już niepowrotnie, udał się do Hotelu Podróżnych, dosiadł konia i puścił się galopem jaknajszybszym, drogą do Cusance,
Tymczasem p. de Flammaroche zdołał odszukać swego przyjaciela podprefekta i rzekł doń: