Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/165

Ta strona została skorygowana.

— Mój drogi wicehrabio, czy masz w swym pałacu, choć jaki mały kącik nie zajęty przez gości?..
— O! jest mój gabinet kancelaryjny.
— To choć tam ze mną na trzy minuty... Błagam cię o chwilkę rozmowy...
— Po co?
— Chce cię prosić o wielką przysługę...
— Dobrze, ale chodźmy zaraz, bo muszę czemprędzej puścić fajerwerk,.. coraz bardziej się zanosi na burzę.. Zobaczysz co za pyszny fajerwerk... Baume-les-Daumes będzie chyba zadowolone z podprefekta...
Kiedy weszli do gabinetu, Goulian wprost przystąpił do rzeczy.
— Historya tego rodzaju... — rzekł. — Mam na karku głupią awanturę... Pojedynkuje się jutro zrana...
— Mój Boże! — wykrzyknął wicehrabia — co ty mówisz? Naprawdę?
— Żartów z tem wcale niema.
— Z kimże się bijesz?
— Z jakimś kapitanem Sebastyanem Gérard...
— O! to brzydka historya!
— Dlaczego?
— Bo z Sebastyana dzielny chłopiec, znam go od dawna i lubię, a ponieważ i ciebie także, w rozpaczy jestem, że dwaj moi dobrzy przyjaciele będą się chcieli pozarzynać, albo postrzelać!
— Ha! inaczej być nie może...
— Cóż sprowadziło pojedynek?..
— Kapitan Gérard i ja, nie możemy się znosić...
— I na tem koniec?..
— Zdaje mi się, że to aż nazbyt wystarcza.