Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

dej chwili, z radami i prośbami ich obojga... kiedy hrabia zaklinać cię będzie na swe siwe włosy, ażebyś mu dała ten najwyższy dowód miłości dziecięcej i czci... kiedy ci powtarzać będą, co mnie już powiedziano, że cię nie kocham, że ty w błędzie jesteś, myśląc, że mnie kochasz... Wtedy potrochu zwątpisz o mnie, wreszcie zwątpisz i o sobie samej... Złamana, wyczerpana, powiesz sobie że już za długo cierpieć dla przyszłości niepewnej, której widoki przestaną istnieć i pewnego dnia nie ojciec twój, ale ty sama ustąpisz...
— Mój Boże!.. mój Boże!.. — zawołała zrozpaczona Berta — już i mnie nie ufasz.
— Ufam twojemu sercu, moja najdroższa, ale ufać nie mogę twoim siłom i czuję się zgubionym, zgubionym zupełnie.
Panna de Franoy nie mogła już zapanować nad rozpaczą. Osunęła się na kanapę, pociągając za sobą Sebastyana i szepcząc:
— Więc jakich słów potrzeba, ażeby cię przekonać?.. Na co ci przysiądz, że będę wierną? że cokolwiekbądź się stanie, pozostanę dla ciebie?
Młodzieniec nic nie odpowiedział.
— Nie mówisz nic!.. — podchwyciła Berta. — Więc nie chcesz mi wierzyć... To źle!.. to okrutnie!.. O! gdybyś wiedział, jak ja cierpię...
I prawie mdlejąca, opuściła znów głowę na ramię Sebastyana, łzy jej popłynęły z oczu, a wśród płaczu szeptała ledwie dosłyszalnym głosem:
— A przecie ja cię kocham... kocham!..
Ciało drżące dziewczęcia opierało się o niego.