Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/177

Ta strona została skorygowana.

Sebastyan wytłumaczył jak mógł ucieczkę Dżali i sam, czując się na schyłku sił, rzucił się zaraz na łóżko, ażeby chociaż godzinę przespać się przed pojedynkiem. Daremnie jednak zamknął oczy i usiłował zasnąć, tylko gorączka go zdjęła.
Pojedynek umówiony był jak wiemy, na ósmą zrana... O wpół do siódmej Sebastyan wstał, ubrał się i spróbował trochę posilić się, ale nie miał wcale apetytu. Musiał poprzestać tylko na kieliszku araku i natychmiast poszedł do stajni, chcąc sam osiodłać konia.
— Jakto? — zawołał ojciec Gérard, który zastał go przy tem — jakto, mój drogi, znowu jedziesz. Przecież dopiero co wróciłeś!..
— Tak, proszę ojca, ale muszę... Umówiłem się na godzinę ósmą...
— Masz być u jenerała?
— Nie, proszę ojca... u wód w Guillon...
— No, to jedź!.. Ale, doprawdy, po całych dniach niema cię w domu... Czy i dziś tak późno wrócisz?
— Nie... i owszem, przyjadę chyba niedługo...
— Cóż, czekać na ciebie ze śniadaniem?
— Prawdopodobnie zdążę... ale gdybym nie był na czas... to niech ojciec nie czeka.
Sebastyan, jak wiemy, bardzo kochał ojca. Ucałował go jeszcze serdeczniej, niż zwykle, wskoczył na siodło i odjechał galopem.
Po nawałnicy nocnej, jako ślady, pozostały tylko kałuże na drodze i lśniące kropelki na liściach krzaków. Wschodzące słońce świeciło wesoło na czystym lazurze niebios. Ptactwo świergotało. Cała na