Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/179

Ta strona została skorygowana.

— Gwałtu występnego przecie się nie dopuściłem... Chciano mi ukraść moje dobro, więc kradzież uczyniłem tylko niemożliwą.
Takiem rozumowaniem uspakajał sumienie, zwykle bardzo wrażliwe.
Dziesięć minut przed ósmą przybył do zakładu kąpielowego w Guillon.
Sekundanci jego przyjechali wynajętym powozem, a jeden z nich, jak obiecał, miał ze sobą szpady.
Goulian przy oknie w swoim numerze hotelowym wypatrywał przeciwnika.
Skoro spostrzegł Sebastyana, natychmiast wyszedł ze swymi sekundantami i doktorem zakładowym.
Ten, a znamy go już, zgodził się nieść ratunek temu z młodzieńców, któremuby los nie poszczęścił.
Warunki pojedynku były z góry ułożone i ponieważ wszelkie usiłowania nie przyniosłyby żadnego skutku, przywitano się tylko w milczeniu ukłonem i podążano pod przewodnictwem margrabiego na miejsce, przez niego zaproponowane.
Goulian mówił prawdę na balu, nazywając tę miejscowość prześliczną.
Była to ustroń między bujnemi łąkami z wijącym się przez nie Cusancin’em, a skałami, po drugiej stronie doliny, z rosnącymi na nich stuletniemi orzechami.
Grunt był krzemienisty, więc zdawało się, jakby tu przynajmniej od dwóch tygodni nie spadła ani kropla deszczu.
— Widzicie, panowie — rzekł Goulian z lekkim uśmiechem — że przecież tu niema ani kurzu, ani bło-