Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/186

Ta strona została skorygowana.

jak wieśniacy i wieśniaczki z gromadą dzieci biegli razem w jedną stronę, mianowicie ku Gouillon.
Machali rękami, nawoływali się wzajemnie.
Służba zamkowa, również ciekawa, powybiegała z kuchni, z izb, ze stajni, pozostawiając bramę otwartą.
— Cóż się stało... — rzekła baronowa — może pójdziemy do bramy i zobaczymy...
— E! cóż tam być może?.. — szepnęła Berta.
Jednakże poszła machinalnie za kuzynką.
Ulicę wiejską przepełniał tłum. Środkiem zwolna posuwało się naprzód około dwustu z Guillon i z Cusance. Pośród nich dwóch wieśniaków niosło jakiś ciężar.
Orszak nadszedł przed bramę. Wtedy Berta i baronowa zobaczyły, że owym ciężarem są nosze a na nich pod białem zakrwawionem płótnem, widać jakąś postać ludzką.
— O! — zawołała baronowa de Vergy, już nieco przerażona — to trup, czy co?
— Cóż tam takiego? — spytał jenerał, który z okna także spostrzegł zbiegowisko i podszedł także do bramy, gdzie stała jego córka i siostrzenica.
Stary Antoni, służący, odłączył się od tłumu i zwrócił się ku bramie; widać było po nim wielkie wzruszenie. Twarz miał zmienioną, oczy i ręce podnosił ku niebu i biadał głosem drżącym:
— Co za nieszczęście!.. co za nieszczęście! tak piękny i dzielny młodzieniec!.. Co za nieszczęście, mój Boże!.. co za nieszcząście!..
— No, cóż się tam dzieje? — powtórzył hrabia, przystępując do młodych kobiet.
Służący otarł oczy i odpowiedział: