Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/197

Ta strona została skorygowana.

Ale w chwili kiedy miała mówić, pani de Vergy uczuła się zakłopotaną, krępowało ją nieprzezwyciężone uczucie wstydliwości.
Spojrzała ona na Bertę i zobaczyła wyraz tak głębokiej niewinności na jej młodej twarzyczce, wybladłej i zmęczonej, taką anielską skromność w jej łagodnych i smutnych oczach. Znowu obudziły się w baronowej wątpliwości i zapytała się w duchu, czy się doktór Fangel nie omylił.
Trzeba więc było jeszcze czekać.
Tak upłynęło kilka tygodni. Stan panny de Franoy nie uległ zmianie. Objawy charakterystyczne powtarzały się z niezmienną peryodycznością.
— Czy podobna — zapytała się baronowa sama siebie ze zgrozą — czy podobna, aby to szesnastoletnie dziewczę znało się tak już na obłudzie i żeby ta twarzyczka anielska była tylko maską? Co tu myśleć, co czynić?..
Przypadek wreszcie dał młodej wdowie klucz do tej zagadki.
Było to posępne popołudnie styczniowe. Na dworze mróz dawał się we znaki. Wiatr huczał i płaty śniegu waliły w okna zamku Cusance,
Pani de Vergy i Berta, siedziały w pokoju tej ostatniej, przed kominkiem, na którym palił się suty ogień. Baronowa trzymała w ręku książkę, ale jej nie czytała wcale. Panna de Franoy bledsza jeszcze i bardziej zmęczona niż zwykle, wypuściła z rąk na dywan robótkę szydełkową. Ręce jej białe, jakby z alabastru, zwieszały się bezwładnie, ciało jej całem ciężarem wspierało się na fotelu a wzrok utkwił bezwiednie w płomieniach kominku.