Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/207

Ta strona została skorygowana.

Odtąd ojciec Wawrzyniec zaprzysiągł swemu wybawcy wdzięcznąść na wieki i pragnął wielce, ażeby mu niebo zesłało kiedy sposobność, dla dowiedzenia tej wdzięczności inaczej niż słowami.
Zaledwie doktór przestąpił próg, a stary wieśniak począł go serdecznie ściskać.
— Ej! ostrożnie, ojcze Wawrzyńcze! — rzekł, wymykając mu się, doktór Fangel — jeszcze mi udusisz dziecko...
— A prawda... prawda... biedne maleństwo... masz je pan pod płaszczem...
— Tak. Przecie cię uprzedziłem, ojcze Wawrzyńcze przed tygodniem, że ci przyniosę dziecko lada noc...
— Tak, tak, mój drogi zbawco... a niechże się dobrze chowa... U nas na niczem zbywać mu nie będzie, jak książęcemu synowi.
— A obudź że kochaną naszą mamkę... biedna istotka i tak już czeka długo...
— Biegnę... biegnę, panie doktorze!.. Zaraz przyjdzie Franciszka... Aniołek zje sobie śniadanko...
Ojciec Wawrzyniec znikł z latarką i p. Fangel wciąż z ciężarem na ręku pozostał w najzupełniejszej ciemności.
Zresztą niedługo mu przyszło czekać. Prawie natychmiast nadeszła Franciszka w kaftaniku i spódnicy, z włosami potarganemi pod czepkiem i zaspana.
Była to świeża i zdrowa wieśniaczka, której twarz dość regularna, tylko o grubych rysach, znamionowała łagodność. Wnuczka poczciwego koloni-