sem stanowczym, snać z głębokiem postanowieniem — jeżeli chcesz być dla mnie dobrym, nie mów mi ani o nim, ani o kim innym... Byłoby to napróżno... Ja nigdy za mąż nie wyjdę!
Cztery lata minęły, a przez te cztery lata żaden wypadek, żadne zdarzenie, godne zanotowania, nie zmieniło położenia głównych osób naszej opowieści.
Znikła tylko jedna z nich, stojąca na drugim planie.
Na skromnym cmentarzu w Hantmont, obok mogiły, gdzie Sebastyan Gérard spał snem nieprzespanym, przybyła nowa mogiła.
Tu spoczywał ojciec Gérard pod świeżym kamieniem, na którym wyryte było jego nazwisko, tytuł mera i słowa jednomyślnego żalu jego podwładnych.
Czytelnicy wiedzą, że poczciwy wieśniak żył tylko dla swego syna.
Śmierć piorunująca ukochanego jedynaka ugodziła go w serce, w najżywotniejszą stronę jego istnienia.
Ci, co go widzieli, jak złamany boleścią, duszony łkaniem, szedł chwiejnym krokiem do kościoła i na cmentarz za trumną Sebastyana, mówili do siebie wszyscy:
— Biedak, nie pociągnie długo!