Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/213

Ta strona została skorygowana.

szne, nieuleczalne tej zbrodni, która jak sądziła, zamykała dla niej przyszłość, czyniły tło wspomnień tych ciemnem, ponurem. Czar dawno minionej miłości znikł, jak ulatnia się zapach ze zwiędłego kwiecia. Z miłości tej, pozostały tylko ślady przelanej krwi i wylanych łez...
Mylę się, był jeszcze jeden ślad żywy, żyjący Armand, chrześniak doktora Fangela i baronowej de Vergy, zaniesiony do chrztu przez mamkę, Armand, wychowany jako sierota na kolonii ojca Wawrzyńca,
O tem dziecku, którego ojciec — winowajca już nie żył, o dziecku, które matka niewinna opuściła, wyprzeć się go musiała, Berta myślała o niem zawsze.
Kochała je całem sercem, całą duszą. Pół życia oddałaby, ażeby choć tydzień być przy niem, choć dzień, choć godzinę, ażeby je widzieć, uściskać, ucałować i z uniesieniem wzniosłem miłości matczynej zawołać:
— Nie, ty nie jesteś opuszczonym... tyś mój syn, ja cię kocham.
Niestety, było to marzenie prawie nie do ziszczenia.
Ileż to razy panna de Franoy mówiła do baronowej:
— Wszak przecie często chodzimy do chat w okolicy dla odwiedzenia biednych rodzin o przyjściu z pomocą chorym dzieciom?
— Tak...
— Któżby się mógł temu dziwić?
— Nikt.