Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/214

Ta strona została skorygowana.

— Dlaczego więc mi odmawiać jedynie przyjemności niezmiernej, jakiej zakosztować mogę na tym świecie?.. Dlaczego nie mam zaspokoić tego pragnienia gwałtownego, od którego, zda mi się czasem, że oszaleję?.. Dlaczego nie mam iść na tę kolonię, gdzie mogłabym zobaczyć mego syna?..
— Bo zdradziłabyś się niezawodnie gwałtownem uniesieniem miłości — odpowiedziała baronowa.
— Będę spokojną, przyrzekam ci...
— To jest chciałabyś nią być, a potem w chwili stanowczej, zapomnisz o wszelkich powziętych postanowieniach i pamiętać będziesz tylko o tem, że trzymasz na ręku swego syna.
— Więc cóż z tego? Czyż doktór Fangel niepowiedział kolonistom, że dziecko moje jest sierotą?
— Powiedział. Ale po uściskach, po pocałunkach, poznają łatwo żeś ty jego matką.
Berta zwiesiła głowę, przekonana ale nie uległa i płakała ukradkiem.
Dodajemy skwapliwie, że wiadomości o zdrowiu małego Armanda, nadchodziły bardzo regularnie.
Doktór Fangel, który niezmiernie przywiązał się do swego chrześniaka, tem bardziej, że sam wcale nie miał dzieci, bywał na kolonii prawie co tydzień i po każdej bytności pisał do baronowej, a ta dawała listy swe do czytania Bercie.
Wszystko działo się jaknajlepiej. Dziecko otoczone staraniami i przywiązaniem, zdrowe było, rosło i ładniało. Już dostawało ząbków. Już chodziło samo. Już mówiło. Widać było, że będzie silne. Z tysiąca drobnostek spodziewano się w niem dobrego charakteru. O przyszłej zaś jego odwadze i męztwie, wró-