Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/216

Ta strona została skorygowana.

cuzkie. Ponieważ to szaleństwo ma się koniecznie — spełnić, to niechże się stanie. Jutro zobaczysz pani naszego chrześniaka, ale nie potrzebujesz jeździć na kolonię...
— Gdzież go więc zobaczę? — spytała Berta, a serce ledwie jej nie wyskoczyło z piersi.
— Przywiozę go pani tutaj...
— O! doktorze, kochany doktorze, jesteś najlepszym z ludzi!..
— I najsłabszym zarazem... — szepnął starzec z uśmiechem. — Niestety, na tym świecie bardzo często, słabość i dobroć są równo znaczne!..
Nazajutrz bardzo wcześnie, p. Fangel kazał zaprządz do powozu i pojechał w stronę kolonii. Zaledwie wysiadł na miejscu, kazał Franciszce odświętnie ubrać Armanda i Janka, jego brata mlecznego, ponieważ chce ich przewieźć w powozie na spacer, a razem z nim zjedzą oni obiad u jednego z jego przyjaciół, na wieczór zaś, powrócą do domu.
Malcy obaj bardzo kochali starego doktora, który za każdą bytnością na kolonii, przynosił im cukierki i zabawki. A gdy się dowiedzieli, że pojadą pięknym powozem, zaprzężonym w doskonałe konie, narobili krzyku z radości.
Umyto ich, uczesano i ubrano jaknajstaranniej i pojechali z doktorem.
W godzinę później, powóz wjeżdżał na dziedziniec zamku Saint-Juan.
Berta wraz z Blanką czekała w pokoju na dole. Wiedziała, że lada chwila zobaczyć ma syna.
Blada była jak trup i tak wzruszona, że nie sły-