Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/218

Ta strona została skorygowana.

Jaś widząc, że go tak raptownie rozłączono — z rówiennikiem, wcale nie przyjął tego filozoficznie, przez chwilę stał nic nie mówiąc, rozdziawił tylko usta, patrzył dokoła przerażonemi oczyma, potem zaczął trzeć sobie oczy pięściami i rozbeczał się głośno.
Trzeba go było uspakajać. Doktór Fangel kazał mu być grzecznym, a baronowa obiecała mu cały stos ciastek i konfitur.
Jaś był chłopcem silnym i zapowiadał już, że za lat piętnaście wyrośnie na tęgiego wieśniaka, raczej Herkulesa niż Apolina.
Armand podobny był doń tylko ze wzrostu.
Pomimo ubrania wieśniaczego, wyglądał na książęcego syna.
Ciało jego nerwowe i delikatne, łączyło w sobie wdzięk z siłą. Twarz o rysach łagodnych, czystych, ogorzałych trochę od powietrza i słońca, wydawała się bez zarzutu dystyngowaną. Włosy ciemne, gęste, otaczały wyniosłe czoło. Oczy wielkie niebieskie, z odbłyskiem stalowym, miały wejrzenie pewne, jakie prawie zawsze zwiastuje, że dziecko będzie człowiekiem, w rzetelnem znaczeniu tego słowa.
Powiedzieliśmy już chyba wszystko co do opisu, dodając, że Berta myśląc o synu, nie wymarzyła go sobie ładniejszym ani sympatyczniejszym.
Po zaspokojeniu pierwszych uniesień macierzyńskiego uczucia, młoda matka wdała się w rozmowę z Armandem, który się prędko ośmielił. Z jakim-że szczęściem odkryła w tej młodziuchnej duszy, zaczątki jaknajlepszych popędów, jaknajszlachetniejszych przymiotów. W szczebiocie dziecięcym, Berta odgadywała przebłysk wczesnej inteligencyi.