Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/222

Ta strona została skorygowana.

Doktór Fangel obiecał zresztą pisywać do baronowej i nadsyłać jaknajdokładniejsze wiadomości, a wiemy jak poczciwy staruszek był słownym.
Pewnego poranku, prawie w tydzień po przybyciu do Bagnères-de-Luchon, młoda wdowa i młoda jej kuzynka jechały wśród gór skalistą drożyną tak wązką, że dwa konie nie mogły postępować obok siebie, a tem bardziej rozminąć się.
Dla zaradzenia tej niedogodności, wśród skał były wykute niewielkie placyki, gdzie jadący z dwóch stron przeciwnych zatrzymywali się, ażeby się wyminąć.
Otóż Berta i Blanka, a towarzyszył im dla bezpieczeństwa stary Antoni, zobaczyły jadących naprzeciw nich dwóch jeźdzców, jakiegoś pana ze służącym, o ile można się było domyślać...
Jeźdzcy ci, pierwsi dostali się na jeden z owych poblizkich placyków i zatrzymali się wyczekująco. Kiedy młode kobiety nadjechały o jakie dwadzieścia kroków, jeździeć zdjął z głowy kapelusz i czekał z odkrytą głową, a gdy go mijały, skłonił się bardzo grzecznie i dopiero wtedy ruszył dalej, gdy one znikły za odłamami skał.
Był to człowiek lat około czterdziestu, rzadkiej dystynkcyi, z twarzą poważną i chłodną, może nawet trochę wyniosłą, ale bardzo sympatyczną. Włosy jego czarne i delikatne, przesnute już tu i owdzie srebrzystem pasemkiem, uczeesane były bez przesady; wąsów nie nosił. Faworyty trochę długie, okalały twarz regularną, matowej bladości i starannie wygoloną, co czyniło go podobnem z miny do dyplomatów lub do arystokratycznych anglików.