P. de Nathon opuścił wcześnie hotel Angielski ażeby powrócić do hotelu „Pod Orłem“, gdzie, jak wiemy, mieszkał. Zamiast jednak odrazu wejść do hotelu, zapalił cygaro i począł się przechadzać pod wyiskrzonem gwiazdami niebem.
— Ha! — rzekł do siebie — kość rzucona! kocham ją! kocham ją tutaj... będą ją ubóstwiał i tam!.. Staję się znów młodym... Chociażem dyplomata i wszystkiego syty, bierze mnie ochota przy mej czterdziestce paść na kolana przed tem dzieckiem!.. To szaleństwo!..
Przeszedł ze sto kroków, powtarzając sobie: Tak, to szaleństwo! — potem podchwycił:
— A jednak szaleństwo rozsądne! Człowiek stworzony jest dla miłości! Młodość dla mnie już stracona! Co znaczy nauka, władza, sława, zaszczyty! Kochać to żyć! Berta jest aniołem!.. Łączy ona w sobie wszystko, piękność, wdzięk i skromność! Ona będzie moją żoną, albo umrę kawalerem i ród mój, na mnie wygaśnie!.. Cóż robić?
Godziny mijały, gwiazdy bladły, zerwał się świeży wietrzyk poranku. Pan de Nathon przechadzał się ciągle, rozmawiając sam z sobą, ale się nie oddalał od „Hotelu Angielskiego“. Zaświtał dzień. Dały się słyszeć dzwoneczki u koni, rżenie i stuk kopyt.
Ktoś gburowato zawołał: „Na bok!“ i trzasnął z bicza.
Dyplomata raptownie zbudzony z zadumy, podniósł oczy. Prowadzono konie do karety jenerała. Brama hotelowa otworzyła się, ażeby je wpuścić na podwórze.
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/233
Ta strona została skorygowana.