Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/234

Ta strona została skorygowana.

W godzinę później wyjechała z niej tęgim kłusem ciężka kareta.
Pan de Nathon stanął nieruchomo w miejscu i czekał.
— Pan hrabia! — zawołał jenerał. — Pocztylionie, stój!..
Ale dzwonki u koni brzęczały głośno i pocztylion nie słyszał. Kareta pędziła dalej, gdy dyplomata kłaniał się, pan de Franoy machał chustką przez okno, baronowa uśmiechała się, a Berta już bardzo blada; jeszcze więcej bladła.
Tegoż dnia wyjechał i pan de Nathon. Wziął także konie pocztowe.
W tydzień później jadąc prędko, a jednak podróż wydawała mu się niezmiernie powolną, przybył do zakładu kąpielowego w Guillon, bez żadnej złej przygody i przypadek dał mu ten sam pokój, jaki przed czterema laty zajmował margrabia de Flammaroche.
Była godzina czwarta po południu. Henryk de Nathon ubrał się prędko i wypytawszy dokładnie o położenie miejscowości, wybrał się pieszo do Cusance.
Jenerał spacerował melancholijnie dokoła trawnika, przed zamkiem. Krzyknął z radości na widok gościa i ścisnął go za ręce serdecznie.
— Kochany hrabio — rzekł do niego — jakże się cieszę, że cię znów widzę!.. Wiedziałem, że taki człowiek jak pan, zawsze dotrzymuje tego, co przyrzeka... Ale bałem się nieprzewidzianych okoliczności... W życiu człowieka najbardziej niezależnego, może zajść