Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/235

Ta strona została skorygowana.

tyle rzeczy, które nie pozwalają mu postępować jak chce...
— To prawda, jenerale — odrzekł dyplomata. — Ale mnie jedno tylko mogło przeszkodzić...
— Cóż takiego?
— Nagła śmierć... Jakbyś się pan dowiedział że nie żyję, powiedziałbyś sobie: „Ha! to nie jego wina! Nie stawił się na słowie, ale trzeba mu przebaczyć“!
Starzec uściskał znów rękę pana de Nathon. Ten rzekł głosem, lekko wzruszonym:
— Czy nie będę miał zaszczytu przywitać się z panną de Franoy?
— Córka moja jest w Saint-Juan, u swej kuzynki, pojechała dziś rano...
— Na długo?.. — zapytał hrabia, ukrywając o ile mógł, doznaną przykrość.
— Wrócić ma dziś jeszcze wieczorem. Zobaczysz pan ją dziś, bo spodziewam się, że nie odmówisz mi pan zostać na obiedzie.
— I owszem, zostanę — skwapliwie odpowiedział „eks-ambasador, a twarz mu się wypogodziła.
— Doskonale!.. Jeżeli jedzenie będzie liche, będziesz pan miał przynajmniej przed sobą uradowanego gospodarza... Odkąd-że jesteś pan w Guillon.
— Od dwóch godzin.
— Cóż, jakże tam będzie panu w zakładzie, nieźle?
— Będzie zawsze dobrze, ponieważ blizko mi będzie do państwa...
— A konie pańskie już przyszły?
— Spodziewam się ich dopiero za tydzień.
— To swoje oddaję panu do rozporządzenia.