go uczucia. Umiał wybornie panować nad sobą, a jednak gdy miał rozpocząć rozmowę, znać było po nim wzruszenie.
— Jenerale — rzekł z widocznym niepokojem — byłeś dla mnie zawsze bardzo uprzejmym... Przyjmowałeś mnie zawsze z taką grzecznością i dobrocią: na jakie nie zasłużyłem wcale... ale dziś zwłaszcza, w tej chwili, szczęśliwy jestem, że słyszę pana tak przemawiającego do mnie...
Pan de Franoy jak wiemy, był nieosobliwym spostrzegaczem, pomimo to jednak zauważył, iż hrabia zwykle tak pewny siebie, jest teraz dziwnie pomięszany.
— Dlaczego dziś bardziej, niż kiedykolwiek? — spytał z dobrotliwą ciekawością.
— Bo dziś potrzebuję być bardziej jeszcze pewnym pańskiej życzliwości, ażeby przystąpić do rzeczy, która tu mnie sprowadza.
— Cóż to tak ważnego ma pan mi do powiedzenia?
— Mam do pana prośbę, jenerale... a odpowiedź pańska uczyni ze mnie człowieka szczęśliwego albo zrozpaczonego...
Pan de Franoy uśmiechnął się dobrotliwie.
— Jeżeli szczęście pańskie tylko odemnie zależy, mój drogi hrabio — odparł — możesz być prawie pewien szczęścia... Chyba nie powinieneś pan o tem wątpić, zresztą spodziewam się dać ci zaraz tego dowód.
— O! strzeż się, jenerale.. — rzekł żywo Henryk de Nathon — strzeż się, ażebyś nie obudził we mnie
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/239
Ta strona została skorygowana.