Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/240

Ta strona została skorygowana.

nadziei, która się nieda później urzeczywistnić... zaczekaj pan, aż dowiesz się, o co cię błagam...
— To mówże pan — podchwycił pan de Franoy — ale bardzo dziwnem byłoby mi, gdyby to, co pan mi powiesz, zmienić miało w czemkolwiek moje myśli, lub postępki...
— Znasz mnie od niedawna, jenerale — odezwał się dyplomata — ale jakbądź stosunki nasze krótko jeszcze trwają, pozwoliły już panu osądzić mnie korzystnie, ponieważ zjednałem sobie pański szacunek i życzliwość... Przepraszam, że zajmę pana na chwilę swoją osobą... Mam po temu ważne powody, ażeby pan mnie należycie ocenił... Rodzina moja, jak panu wiadomo, cieszy się pewną sławą...
— Ba! któżby o tem niewiedział — zawołał jenerał — chyba ten, ktoby nie znał historyi Francyi... Na jej najpiękniejszych kartach zapisane jest pańskie nazwisko... Ale, przepraszam że ci przerwałem... mów że dalej...
Hrabia skłoniwszy się, podchwycił:
— Kiedy patrzę w swą przeszłość, mam prawo powiedzieć sobie z dumą, że nie mogę, ani nie powinienem się rumienić... Byłem ambitnym, wyznaję... Pracowałem dużo.. W zawodzie obranym posuwałem się szybko... Obowiązek spełniając, nie byłem też bynajmniej wrogiem przyjemności... Młodym byłem... Nieraz, przez kilka godzin słuchałem podszeptów namiętności, ale przysiądz mogę panu, panie hrabio, że nigdy nazwiska swego nie wmieszałem do żadnego skandalu i ze wstrętem stroniłem od wszelkich poniżających związków... Jestem bardzo bogaty i lubię przepych, ale daleki jestem od roztrwo-