Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/245

Ta strona została skorygowana.
XXIX.

Henryk de Nathon, człowiek tak poważny, stanowczy, w najwyższym stopniu doświadczony, a który z miłości wielkiej i głębokiej, stawał się prawie dzieckiem, podążył za jenerałem wychodzącym z pokoju i obaj zatrzymali się na ganku.
Pani de Vergy przechadzała się sama z książką w ręku, pod wysokiemi drzewami, których konary rozłożyste tworzyły kopułę zieloności nad brzegiem Cusancin’u.
Słabe i łagodne dźwięki fortepianu dolatywały z kiosku, na drugim końcu ogrodu, naprzeciw odbudowanej altany.
— Wszystko jak najlepiej! — rzekł p. de Franoy. — Te akordy oznajmiają ci, że narzeczona twoja (tak ją nazywam dla dodania ci brakującej odwagi), jest teraz sama w pawilonie... Idź-że do niej... Wytłomacz się prędko i dobrze, jak uczciwe serce, przemawiające z uczciwą miłością... Chciałbym co prędzej dowiedzieć się, czy mogę cię nazwać „swym synem“... Ja tymczasem pójdę do baronowej...
Niepodobna było się wahać.
Dyplomata poszedł prosto do kiosku, jakby żołnierz na armaty.
Im bardziej zbliżał się, tem wyraźniej słyszał dźwięki fortepianu. Dziewczę improwizowało.
Nie była to huczna fantazya, ale melodya rozmarzona, rzewna a przedewszystkiem tęskna.